Dymki z zadymką i zadymą, ale (prawie) bez zadumy
Thursday, 11 September 2014 20:27![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
Leżało mi to dłużej niżbyście uwierzyli, zanim wreszcie stwierdziłam, że może by jednak dokończyć i wrzucić. Zatem dzisiaj garść webkomiksów, które polecam z daleko mniejszym ogniem niż poprzedni Zestaw NAJ, ale możecie je potraktować jako propozycje do trzymania pod ręką na okoliczność, gdy ma się pół godziny do zabicia, a jeszcze człowiek nie jest w takiej desperacji, żeby Pudelek zaczął wyglądać jak obiecująca opcja. Miejscami wysoce wskazane będzie wyłączenie mózgu (ale nie wszędzie!), a choć na tej liście też rysują profesjonaliści, to w niektórych przypadkach początkujący, więc uprasza się o litość, nie mylić z politowaniem. Z tymi zastrzeżeniami, zapewniam, że jednak warto rzucić okiem. Ladies & Gentlemen, oto wyższa półka webkomiksowej ligi średniej.
Arctic
Autor: Bartłomiej Kuczyński (blog, dA)
polski
epizodyczny, już nie kontynuowany
Dni w śniegowym krajobrazie może i bywają monotonne, noce wiecznie białe, palm brak i drinków z wisienką nie dowieźli, więc nie bardzo jest co zrobić z tym całym lodem, ale za to można liczyć na ziomów i pogadać jak niedźwiedź z pingwinem. Można też uderzyć na imprezę do badaczy-polarników (ale głupi ci Rzym... ludzie), chociaż jakoś szybko robią się nerwowi. Od czasu do czasu przejazdem wpada zaprzęg Mikołaja, ale same z nim problemy... a już strzeż Święta Odwilży od śniegowych bałwanów.
Kreska zgrabna, humor od średniawego do niezgorszego. Uczciwszy proporcje, z czasem Arctic może byłby pomniejszym odpowiednikiem starych serii z Historią, tłumem fanów, ekranizacjami (Garfield, nie wymagam wstawania, ale nie śpij jak o tobie mówię) i hasłami w Wiki, gdyby nie zdechł po kilkudziesięciu paskach. R.I.P.?

Artifice, R
Autorzy: Alex Woolfson (scenariusz) i Winona Nelson (grafika, blog)
angielski
z ciągłością fabularną, zakończony
Gdzieś na zadupiu Galaktyki buntują się koloniści, chcą wyrzucić w próżnię substytut herbaciany, czy coś w tym guście. Macierzysta Zua Korporacja wysyła z Ziemi oddział pacyfikacyjny, czyli kilka sztuk androidów, z prikazem przykładnego spacyfikowania buntowników do ostatniej nogi. Misja zostaje wykonana, ale giną wszystkie androidy z wyjątkiem jednego z baterią na wyczerpaniu, który odkrywa, że z życiem uszedł też jeden przeoczony człowiek... a system stacji wymaga biometrycznego klucza do odblokowania ładowarki.
Starzy wyjadacze sf na pierwszych nastu planszach nie znajdą nic oryginalnego, ot, hard sf zmiksowana ze space operą jakich wiele... po czym istnieje ryzyko, że się zapowietrzą i będą szukać szczęk, mimo że paradoksalnie tam wciąż nie będzie za grosz oryginalności. Tyle, że już jesteśmy w innym gatunku. Artifice to romans. Slashowe klisze na kliszach, a slashowy imperatyw narracyjny szaleje jak pożar lasu (idealny sztuczny żołnierz, którego idealność polega na byciu całkiem jak człowiek? bez uzbrojenia, za to z dokładną ludzką anatomią i psychiką? przy czym jedyny sposób zasilania jaki ta anatomia daje to gniazdko i kabelek?). Jeśli jednak machnąć na to ręką i przyjąć jako konwencję, to historia ma swój urok i nawet jakąś fabułę, i to z twistem (będącym powodem, dla którego doceniam grę słów w samym tytule).
Graficznie takie sobie, ale nie krzywdzi specjalnie oka. Wygląda na amerykańską szkołę stylistyczną (dla mnie niekoniecznie zaleta), na szczęście jeszcze po stronie narysowania, nie przerysowania. Może dlatego, że to był jeden z pierwszych projektów tej rysowniczki. Gdzieniegdzie to widać – tu odrobinę kiwnięta perspektywa, tam drętwy wyraz twarzy, ówdzie wątpliwe proporcje – ale nie na tyle, żebybardzo przeszkadzało. Za to zdarzają się też detale pokazujące na czym polega opowiadanie grafiką (hint: światło + czas + wieżowce za pewnym oknem).

Dodatkowo dla lubiących klimaty superbohaterskie: Alex Woolfson napisał też The Young Protectors, z innym rysownikiem, ale o tym już mogę powiedzieć niewiele poza gatunkiem.
Death and the Maiden
Autorka: Nina Ruzicka
angielski
z ciągłością fabularną, zakończony
Jeśli spotkasz Śmierć, umrzesz, wypowiadając jego imię. Pewna dziewczynka w szpitalu odkrywa, że to działa w obie strony – musisz nazwać Śmierć, żeby umrzeć. Raz się udało wywinąć, ale po latach spotyka go znowu. Ale że nie zapomniała zasady, Śmierć trafia na najtrudniejszy dotąd przypadek zawodowy, który staje się jego osobistą ambicją, a w końcu dość osobliwą przyjaźnią.
Grafika nasuwa myśl, że Szarlota Pawel musi gdzieś mieć mniej znaną siostrę. No, może siostrzenicę. Fabuła oparta na niezłym pomyśle stopniowo się wikła i wlecze, aż zaczyna męczyć, nawet mimo humoru i dobrego „ucha” dialogowego autorki. Sympatyczne, ale nieco rozczarowujące. Może gdyby było krótsze?

The Dreamer
Autorka: Lora Innes (dA, Twitter)
angielski
z ciągłością fabularną, kontynuowany, aktualizacje w środy i piątki
Pewna Amerykańska Piękność Szkolna przez cały dzień w swojej high school wspomina sen z zeszłej nocy, którą spędziła w lesie dwieście lat wcześniej, na wojnie z Brytanią. Wieczorem i w kolejne noce wraca do lasu i nie tylko zaczyna podejrzewać, że to więcej niż sen, ale jej senna podróż w czasie zaczyna ją interesować bardziej niż życie na jawie, szczególnie, że w snach jest pewien młody kolonista... za to na jawie jest Szkolny Chodzący Ideał, miły gość, który ma jedną wadę – nie jest tym ze snu.
W największym skrócie ujmując: romans, nawet graficznie, jeśli patrzeć tylko na księżniczkowo łaniooką, różanoustą i faliściewłosą Heroinę. Jednak komiks jest amerykański, a Internetowa Amerykańska Szkoła Interpretacyjna znajdzie i wywlecze z dzieła issues choćby dzieło zapierało się i wierzgało, przysięgając, że chce być tylko kawałkiem fajnej rozrywki. Takoż i tu Internetowa Amerykańska Szkoła Interpretacyjna wskaże, że Ten Ze Snu jest biały, a Szkolny Chodzący Ideał czarny, pardon, afrykańskoamerykański, I TO NA PEWNO COŚ ZNACZY! Tylko że nie, bo nie ma to nijakiego wpływu na fabułę. Zaczęłoby mieć, gdyby na przykład Szkolny Chodzący Ideał też trafił do świata snu i to mógłby być całkiem interesujący zwrot akcji, ale nie wiem czy autorka się na to zdecydowała, bo osobiście odpadłam z imprezy po tym, gdy zginęła moja ulubiona postać (chyba jasne, że to spoiler?).

Gone with the Blastwave, hm… R?
Autor: Kimmo Lemetti (blog, dA, Twitter, fb)
angielski; polski przekład Przeminęło z bombami
epizodyczny, kontynuowany, aktualizacje nieregularne
Apokalipsa iz srs bzns, szczególnie jeśli jesteś postapokaliptycznym bojownikiem (PB), złowrogo i bezwzględnie stalkującym radioaktywne ruiny. W sumie po apokalipsie trudno być kimkolwiek innym, w końcu pop-klisza to też srs bzns. Ale pop-klisza ma tę zaletę, że jest prosta – idzie o to, żeby PB Właściwi, potocznie znani jako Nasi, zostali jedynymi. Czwarty, piąty... szósty... rzuć nowy magazynek, a w ogóle, to dzisiaj strzelamy do tych zaznaczonych na niebiesko, co nie? ...jak to „my jesteśmy zaznaczeni na niebiesko”?
Komiks bardzo cyfrowy, nawet w grafice, wyglądającej jak ćwiczeniowo-relaksowy speedpainting (nie, to NIE oznacza „marny”; w ręce mistrza to potrafi być bardzo efektowna technika). Jak przyznaje autor, GwtB jest czymś rysowanym na boku i z doskoku, kiedy akurat chęć najdzie. Czytać najlepiej tak samo.

Ménage à 3, treściowo NC-17, graficznie między PG-13 a R
Autorzy: Gisèle Lagacé (strona oficjalna) i Dave Lumsdon
angielski
z ciągłością fabularną, kontynuowany, aktualizacje we wtorki, czwartki i soboty
Pewien patologicznie według niektórych i uroczo zdaniem innych nieśmiały początkujący rysownik komiksów ma na zbyciu dwa pokoje, z których właśnie wyprowadziło się dwóch jego kumpli, zdecydowawszy, że a.) wolą być parą niż kumplami, i b.) wolą być parą na własnych śmieciach. Na ich miejsce wprowadzają się rockerka na artystycznymbezrobociu urlopie i fhancuska Kanadyjka za którą trup męski i niekiedy damski ściele się na ulicach i wpada na latarnie (do tego stopnia, że została główną ilustracją zjawiska w haśle TvTropes). A potem postaci tylko przybywa.
Fabuła jest wyciągnięta i zaplątana jak zaskroniec ze skrętem kiszek, ale zasadniczo sprowadza się do romantyczno-seksualnych problemów każdej postaci (a w MàT nie ma postaci BEZ problemów). A wszystko w konwencji opery mydlanej skrzyżowanej z sitcomem. Graficznie MàT jest żywcem wyciągnięte z podręcznika „Jak Rysować Komiks: cz. 1, Zastosowanie disneyowości w tańszej wersji dla seriali i serii”, z naleciałościami mangowymi tu i ówdzie. Efekt jest całkiem miły dla oka; jeden z lepiej narysowanych komiksów na tej liście.Nie licząc kota wyglądającego jak pokątny pomiot mezaliansu kapucynki z ratlerkiem.
MàT ma też spin-off, Sticky Dilly Buns.

Ciąg dalszy nastąpi? Albo nie.
Arctic
Autor: Bartłomiej Kuczyński (blog, dA)
polski
epizodyczny, już nie kontynuowany
Dni w śniegowym krajobrazie może i bywają monotonne, noce wiecznie białe, palm brak i drinków z wisienką nie dowieźli, więc nie bardzo jest co zrobić z tym całym lodem, ale za to można liczyć na ziomów i pogadać jak niedźwiedź z pingwinem. Można też uderzyć na imprezę do badaczy-polarników (ale głupi ci Rzym... ludzie), chociaż jakoś szybko robią się nerwowi. Od czasu do czasu przejazdem wpada zaprzęg Mikołaja, ale same z nim problemy... a już strzeż Święta Odwilży od śniegowych bałwanów.
Kreska zgrabna, humor od średniawego do niezgorszego. Uczciwszy proporcje, z czasem Arctic może byłby pomniejszym odpowiednikiem starych serii z Historią, tłumem fanów, ekranizacjami (Garfield, nie wymagam wstawania, ale nie śpij jak o tobie mówię) i hasłami w Wiki, gdyby nie zdechł po kilkudziesięciu paskach. R.I.P.?

Artifice, R
Autorzy: Alex Woolfson (scenariusz) i Winona Nelson (grafika, blog)
angielski
z ciągłością fabularną, zakończony
Gdzieś na zadupiu Galaktyki buntują się koloniści, chcą wyrzucić w próżnię substytut herbaciany, czy coś w tym guście. Macierzysta Zua Korporacja wysyła z Ziemi oddział pacyfikacyjny, czyli kilka sztuk androidów, z prikazem przykładnego spacyfikowania buntowników do ostatniej nogi. Misja zostaje wykonana, ale giną wszystkie androidy z wyjątkiem jednego z baterią na wyczerpaniu, który odkrywa, że z życiem uszedł też jeden przeoczony człowiek... a system stacji wymaga biometrycznego klucza do odblokowania ładowarki.
Starzy wyjadacze sf na pierwszych nastu planszach nie znajdą nic oryginalnego, ot, hard sf zmiksowana ze space operą jakich wiele... po czym istnieje ryzyko, że się zapowietrzą i będą szukać szczęk, mimo że paradoksalnie tam wciąż nie będzie za grosz oryginalności. Tyle, że już jesteśmy w innym gatunku. Artifice to romans. Slashowe klisze na kliszach, a slashowy imperatyw narracyjny szaleje jak pożar lasu (idealny sztuczny żołnierz, którego idealność polega na byciu całkiem jak człowiek? bez uzbrojenia, za to z dokładną ludzką anatomią i psychiką? przy czym jedyny sposób zasilania jaki ta anatomia daje to gniazdko i kabelek?). Jeśli jednak machnąć na to ręką i przyjąć jako konwencję, to historia ma swój urok i nawet jakąś fabułę, i to z twistem (będącym powodem, dla którego doceniam grę słów w samym tytule).
Graficznie takie sobie, ale nie krzywdzi specjalnie oka. Wygląda na amerykańską szkołę stylistyczną (dla mnie niekoniecznie zaleta), na szczęście jeszcze po stronie narysowania, nie przerysowania. Może dlatego, że to był jeden z pierwszych projektów tej rysowniczki. Gdzieniegdzie to widać – tu odrobinę kiwnięta perspektywa, tam drętwy wyraz twarzy, ówdzie wątpliwe proporcje – ale nie na tyle, żeby

Death and the Maiden
Autorka: Nina Ruzicka
angielski
z ciągłością fabularną, zakończony
Jeśli spotkasz Śmierć, umrzesz, wypowiadając jego imię. Pewna dziewczynka w szpitalu odkrywa, że to działa w obie strony – musisz nazwać Śmierć, żeby umrzeć. Raz się udało wywinąć, ale po latach spotyka go znowu. Ale że nie zapomniała zasady, Śmierć trafia na najtrudniejszy dotąd przypadek zawodowy, który staje się jego osobistą ambicją, a w końcu dość osobliwą przyjaźnią.
Grafika nasuwa myśl, że Szarlota Pawel musi gdzieś mieć mniej znaną siostrę. No, może siostrzenicę. Fabuła oparta na niezłym pomyśle stopniowo się wikła i wlecze, aż zaczyna męczyć, nawet mimo humoru i dobrego „ucha” dialogowego autorki. Sympatyczne, ale nieco rozczarowujące. Może gdyby było krótsze?

The Dreamer
Autorka: Lora Innes (dA, Twitter)
angielski
z ciągłością fabularną, kontynuowany, aktualizacje w środy i piątki
Pewna Amerykańska Piękność Szkolna przez cały dzień w swojej high school wspomina sen z zeszłej nocy, którą spędziła w lesie dwieście lat wcześniej, na wojnie z Brytanią. Wieczorem i w kolejne noce wraca do lasu i nie tylko zaczyna podejrzewać, że to więcej niż sen, ale jej senna podróż w czasie zaczyna ją interesować bardziej niż życie na jawie, szczególnie, że w snach jest pewien młody kolonista... za to na jawie jest Szkolny Chodzący Ideał, miły gość, który ma jedną wadę – nie jest tym ze snu.
W największym skrócie ujmując: romans, nawet graficznie, jeśli patrzeć tylko na księżniczkowo łaniooką, różanoustą i faliściewłosą Heroinę. Jednak komiks jest amerykański, a Internetowa Amerykańska Szkoła Interpretacyjna znajdzie i wywlecze z dzieła issues choćby dzieło zapierało się i wierzgało, przysięgając, że chce być tylko kawałkiem fajnej rozrywki. Takoż i tu Internetowa Amerykańska Szkoła Interpretacyjna wskaże, że Ten Ze Snu jest biały, a Szkolny Chodzący Ideał czarny, pardon, afrykańskoamerykański, I TO NA PEWNO COŚ ZNACZY! Tylko że nie, bo nie ma to nijakiego wpływu na fabułę. Zaczęłoby mieć, gdyby na przykład Szkolny Chodzący Ideał też trafił do świata snu i to mógłby być całkiem interesujący zwrot akcji, ale nie wiem czy autorka się na to zdecydowała, bo osobiście odpadłam z imprezy po tym, gdy zginęła moja ulubiona postać (chyba jasne, że to spoiler?).

Gone with the Blastwave, hm… R?
Autor: Kimmo Lemetti (blog, dA, Twitter, fb)
angielski; polski przekład Przeminęło z bombami
epizodyczny, kontynuowany, aktualizacje nieregularne
Apokalipsa iz srs bzns, szczególnie jeśli jesteś postapokaliptycznym bojownikiem (PB), złowrogo i bezwzględnie stalkującym radioaktywne ruiny. W sumie po apokalipsie trudno być kimkolwiek innym, w końcu pop-klisza to też srs bzns. Ale pop-klisza ma tę zaletę, że jest prosta – idzie o to, żeby PB Właściwi, potocznie znani jako Nasi, zostali jedynymi. Czwarty, piąty... szósty... rzuć nowy magazynek, a w ogóle, to dzisiaj strzelamy do tych zaznaczonych na niebiesko, co nie? ...jak to „my jesteśmy zaznaczeni na niebiesko”?
Komiks bardzo cyfrowy, nawet w grafice, wyglądającej jak ćwiczeniowo-relaksowy speedpainting (nie, to NIE oznacza „marny”; w ręce mistrza to potrafi być bardzo efektowna technika). Jak przyznaje autor, GwtB jest czymś rysowanym na boku i z doskoku, kiedy akurat chęć najdzie. Czytać najlepiej tak samo.

Ménage à 3, treściowo NC-17, graficznie między PG-13 a R
Autorzy: Gisèle Lagacé (strona oficjalna) i Dave Lumsdon
angielski
z ciągłością fabularną, kontynuowany, aktualizacje we wtorki, czwartki i soboty
Pewien patologicznie według niektórych i uroczo zdaniem innych nieśmiały początkujący rysownik komiksów ma na zbyciu dwa pokoje, z których właśnie wyprowadziło się dwóch jego kumpli, zdecydowawszy, że a.) wolą być parą niż kumplami, i b.) wolą być parą na własnych śmieciach. Na ich miejsce wprowadzają się rockerka na artystycznym
Fabuła jest wyciągnięta i zaplątana jak zaskroniec ze skrętem kiszek, ale zasadniczo sprowadza się do romantyczno-seksualnych problemów każdej postaci (a w MàT nie ma postaci BEZ problemów). A wszystko w konwencji opery mydlanej skrzyżowanej z sitcomem. Graficznie MàT jest żywcem wyciągnięte z podręcznika „Jak Rysować Komiks: cz. 1, Zastosowanie disneyowości w tańszej wersji dla seriali i serii”, z naleciałościami mangowymi tu i ówdzie. Efekt jest całkiem miły dla oka; jeden z lepiej narysowanych komiksów na tej liście.
MàT ma też spin-off, Sticky Dilly Buns.

Ciąg dalszy nastąpi? Albo nie.