Ahem...
Feel free to comment or send me messages in any language you can see in this blog. It's okay if your language of choice doesn't match the given entry's language. You're also welcome to request for translation, within reasonable limits.
Można komentować i wysyłać mi wiadomości w każdym języku jaki widać na tym blogu. Nie szkodzi, jeśli Twój wybrany język nie zgadza się z językiem danej notki. Można też prosić o przekład, w rozsądnych granicach.
Można komentować i wysyłać mi wiadomości w każdym języku jaki widać na tym blogu. Nie szkodzi, jeśli Twój wybrany język nie zgadza się z językiem danej notki. Można też prosić o przekład, w rozsądnych granicach.
Masterlists
Style Credit
- Base style: Modular by
- Theme: Battle Raven by
no subject
Date: 2015-08-13 20:19 (UTC):) :D :) :D :) :D :) :D :) :D :) :D :) :D :) :D :)
nie wiedziałam, że Griffin nie leży pod "G"
Pod "W"? -_- Swoją drogą, wolałabym, żeby sama została przy jednym, zamiast przeskakiwać na kolejny nowy alias co parę lat...
Dla mnie to ma dwie obiektywne (na ile to możliwe) zalety, których będę bronić zębami - podstawową i olbrzymią, czyli konstrukcję świata, sam pomysł na magię, oraz mniejszą i bardziej marginalną, czyli konstrukcję Swifta. Przy czym o ile umysł zbiorowy/osobowość mnoga (w jednym ciele lub wielu) to nie jest jakaś straszna nowość, więc za oryginalne uważam raczej wykonanie - pozorny chaos myśli i działań, gdzieś na pograniczu umysłu zbiorowego i rozszczepienia jaźni - to już Griffinowe podejście do gatunku JEST nowe. Jak piszę, dopiero ona napisała fantasy, które jest naprawdę urban. Szukałam, ale do tej pory nawet w mało znanych nie spotkałam niczego w tym rodzaju na porównywalną skalę. Cała reszta gatunku z grubsza dzieli się na:
a. paranormal romance (gdzie pomysłowość świata jest najmniej ważna z powodów oczywistych)
b. czarne kryminały, czyli Dresden Files itepe (gdzie po pierwsze chodzi o akcję)
c. oniryczne kawałki Gaimana i Mieville'a (gdzie właściwie nie wiadomo co co chodzi, a przynajmniej ja jestem za tępa)
d. Good Omens (gdzie chodzi o co innego niż w Urban Magic, ale to nie jest wadą ;D)
W żadnym z powyższych nie chodzi tak naprawdę o miasto. Ono jest tylko miejscem akcji i tyle. Jeśli chcesz dokładniej poznać urban fantasy, to Careya i Butchera najzupełniej szczerze polecam, czemu nie, ale jeśli chodzi o oryginalność, to po Griffin gatunek już jest dla Ciebie spalony. :) Pierwsza powiem, że Butcher jest szatanem planowania i bardzo fajnie się czyta, ale szczyt jego inwencji to podbijanie płytowej zbroi kevlarem... No cóż, pomysł sam w sobie niezły, ale to wciąż jest nieszczęsna płytowa zbroja. A Harry Dresden (podobnie jak analogiczne postacie w innych seriach) w przeciwieństwie do Matthew Swifta nie jest miejskim magiem, tylko wiejsko-średniowiecznym magiem w mieście, jeśli czujesz różnicę. Dopiero Griffin naprawdę wykorzystała miasto i miejskość/współczesność jako temat, a nie tylko scenografię. Jestem zachwycona tym, co wspomniała w tym cytacie na końcu notki - że jej założeniem było wzięcie nudnej codzienności i opisaniem w taki sposób, żeby pokazać, że tak naprawdę jest fascynująca. I udało jej się.
Reszta - no, rzecz gustu. Ja akurat lubię jej "gęsty" opis, ale nie jesteś jedyna, dla której jest raczej wadą. Fabuła - osobiście wolę właśnie prostą; męczą mnie przeskoki między wątkami akurat jak się wczytam w jeden. Wybaczam to tylko Pratchettowi, a u innych raczej zgrzytam i brnę. Inna sprawa, że nawet obiektywnie patrząc, fabuła jest Griffinową słabszą stroną i irytują mnie dziury. No i ten polski przekład... (Hej, skoro dalej jednak lecisz z polskim wydaniem, to powiesz mi, co tłumacz zrobił z Aldermenami, dobrze? :)
ani to rzucić, ani zostać fanem
Mnie też nie od razu złapało i na Twoim etapie byłam trochę w zbliżonym nastroju. Uważam, że najlepsze są "The Midnight Mayor" i "The Minority Council", chociaż to nie są jakieś szalone różnice poziomu w stosunku do pozostałych. Ujęłabym to tak - gdyby jedynka Cię zdecydowanie odrzuciła albo znudziła, to dalej nie byłoby warto. Natomiast jeśli jednak trochę Cię ciągnie do kolejnych, to tak, warto, jest szansa, że dalsze bardziej Ci się spodobają. Swift, owszem, jest interesujący głównie przez anioły, ale osobiście lubię go za, jak to rzec, zdolność zachwytu. Miastem, detalami... no choćby tym wschodem słońca. Czyli w gruncie rzeczy za tę cechę, która w Griffinwersum czyni sorcerera, czyż nie? Mając powyższe na uwadze, jeśli będzie Ci się chciało czytać całość, zrozumiesz czemu nie polubiłam nowej głównej bohaterki dwóch ostatnich części. (I przyda mi się ktoś, żeby na nią ponarzekać. ;)
Druga część mojej nieobiektywności jest z grubsza spoilerobezpieczna po zaliczeniu "The Midnight Mayor", a w tekście o "The Glass God" spoilery są zakryte, ale oczywiście lepiej czytać po całej serii. ;) Nie domagam się wcale, żebyś cokolwiek odwoływała i stuprocentowo się zachwycała (jak widać, sama na niektóre rzeczy się krzywię - no cóż, fanka), ale jeśli dołączysz do fanowania, będę w siódmym niebie. :)