Jak pierwszy raz czytałam "Dobry omen", to niby co rusz coś mi zgrzytało, "Ale że co...? Co to znaczy, osochozi?", ale machałam ręką, że pewnie to ja taka nieogarnięta i nie łapię odniesień, i leciałam dalej. Co jest w tym niesamowite, to że to oznacza, że książka była na tyle dobra, że dała radę się przebić spod translatorskiej masakry. Jeśli to nie świadczy o jakości GO, to już nie wiem co mogłoby. Dopiero po latach trafiłam na tamto polskie fan-zestawienie polskawych bzdur z oryginałem i nagle, o cudzie, okazało się, że to nie ja była gupia, tylko to faktycznie nie miało sensu. A oryginał miał. Przy okazji to skromny acz wymowny przyczynek do naszego zwyczajowego podejścia do piedestałów, które wyglądają na głupie, więc pewnie są dla nas za mądre. Nie żeby "Dobry omen" wtedy wyglądał piedestałowo, ale był drukowaną ksiażką, więc mimo wszystko, podejście się włączało. Tylko czy "The Martian" jest się na tyle dobry, żeby przebić się spod "Marsjanina"... :(
R2D2 i kreza. W dodatku jest jedynym, któremu nie przeszkadza, bo i tak nigdy nie patrzył w dół. :D
no subject
Tylko czy "The Martian" jest się na tyle dobry, żeby przebić się spod "Marsjanina"... :(
R2D2 i kreza.
W dodatku jest jedynym, któremu nie przeszkadza, bo i tak nigdy nie patrzył w dół. :D