Czy ta wtłoczona w takie wąskie ramy ładność nie stała się już tak dostępna, tak wszędzie obecna, że nie pełni już roli przykuwacza uwagi? A wręcz przeciwnie, bo dochodzi jeszcze myśl, że jak coś (ktoś) ładne z wierzchu, to nie ma co szukać czegoś mądrego/głębokiego w środku, bo jakby było, to by się tak nie starało być ładne na zewnątrz? Drugie, no, może aż tak mi się jeszcze nie kojarzy, ale pierwsze, owszem. Wzrok się jakoś po tym ześlizguje... Przy tym nawet nie o to chodzi, że trzeba to koniecznie zamienić na interesujących brzydali i szare myszy, bo przecież hej, jednak aktorska uroda jest jedną z istotnych zalet kina. Do czegoś w końcu chce się wzdychać! Idzie raczej o to, żeby dostrzec, że uroda - nawet w konwencjonalnie pojmowanych ramach - może być bardzo różna. Nawet fryzura robi ogromną różnicę. A tymczasem na każdej aktorce tylko "do ramion, wygładzone, rudobrązowe". A różnorodność jest pojmowana jako "do ramion, wygładzone, platynowy blond". :P W "Marsjaninie" (który i tak wyraźnie próbuje być niehollywoodzki w wyględności; chyba jedynym niekwestionowanym przystojniakiem był Rich astrofizyk) kapitan od informatyczki odróżniałam po działaniach, bo trudno było po wyglądzie... -_-
Wiele rzeczy trzeba było przyjąć dość szybko i w efekcie wyszło takie wrażenie, że to zadziwiający zbieg okoliczności. Domyślam się, że podczas czytania to mogło wypaść inaczej Słusznie się domyślasz, a ja się cały czas żelazową wolą powstrzymuję od powtarzania co chwilę "a nie mówiłam". ;D
A ja bym się na nie chętnie rzuciła :) Absolutnie nie ma przeszkód, żebyś się rzuciła na całą książkę. ;D Choć nie chciałabym wprowadzać z kolei w błąd w drugą stronę - w książce też jest głównie Mac Gyver, a takie akapity to, no, pojedyncze i rzadkie akapity. Nie, wróć, to właśnie dopiero w książce jest Mac Gyver, a w filmie prawie nie ma i o to mam do filmu pretensje. :P
no subject
Drugie, no, może aż tak mi się jeszcze nie kojarzy, ale pierwsze, owszem. Wzrok się jakoś po tym ześlizguje... Przy tym nawet nie o to chodzi, że trzeba to koniecznie zamienić na interesujących brzydali i szare myszy, bo przecież hej, jednak aktorska uroda jest jedną z istotnych zalet kina. Do czegoś w końcu chce się wzdychać! Idzie raczej o to, żeby dostrzec, że uroda - nawet w konwencjonalnie pojmowanych ramach - może być bardzo różna. Nawet fryzura robi ogromną różnicę. A tymczasem na każdej aktorce tylko "do ramion, wygładzone, rudobrązowe". A różnorodność jest pojmowana jako "do ramion, wygładzone, platynowy blond". :P W "Marsjaninie" (który i tak wyraźnie próbuje być niehollywoodzki w wyględności; chyba jedynym niekwestionowanym przystojniakiem był Rich astrofizyk) kapitan od informatyczki odróżniałam po działaniach, bo trudno było po wyglądzie... -_-
Wiele rzeczy trzeba było przyjąć dość szybko i w efekcie wyszło takie wrażenie, że to zadziwiający zbieg okoliczności. Domyślam się, że podczas czytania to mogło wypaść inaczej
Słusznie się domyślasz, a ja się cały czas żelazową wolą powstrzymuję od powtarzania co chwilę "a nie mówiłam". ;D
A ja bym się na nie chętnie rzuciła :)
Absolutnie nie ma przeszkód, żebyś się rzuciła na całą książkę. ;D Choć nie chciałabym wprowadzać z kolei w błąd w drugą stronę - w książce też jest głównie Mac Gyver, a takie akapity to, no, pojedyncze i rzadkie akapity. Nie, wróć, to właśnie dopiero w książce jest Mac Gyver, a w filmie prawie nie ma i o to mam do filmu pretensje. :P