To zamiast tego musiałam się zastanawiać, czy ta biała szatynka z długimi włosami jest jedną z tamtych dwóch długowłosych białych szatynek, czy jeszcze trzecią i czy w takim razie tamta pierwsza jeszcze żyje, czy już nie... To jest mój problem z większością amerykańskich seriali, na które się natknęłam. Myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, po czym zaczęłam oglądać brytyjskie i nagle się okazało, że aktorzy, a co za tym idzie postacie, wyglądają różnie i nie mam problemów z ich odróżnianiem. Normalnie magia :)
A po co byłby w załodze gość odpowiadający za muzykę? To miał być żart, wnioskuję, że nieudany :) Wiadomo, że astronauci mieli przydatne na Marsie umiejętności, ale i tak zdanie "tak się składa, że jestem botanikiem" wywołało salwę śmiechu na sali.
"Ostrzegali", że nie polecą, ale Latynos był na końcu pokazany jako członek jakiejś kolejnej misji. Tracący pracę też po fakcie wyglądał na zadowolonego, więc - żadnych konsekwencji, wszystko się udało, a jak coś się zmieniło, to na lepsze.
Poza tym w pierwszej wersji książki jest scena z Markiem już na Ziemi, jakiś dzieciak go rozpoznaje i włącza mu się tryb "Łaaał!", po czym pyta go, czy chciałby tam wrócić, na co Mark, że "chyba cię, mały, pogięło". No i to brzmi bardziej realistycznie niż "prowadzę zajęcia, na których będę wam opowiadał o tym, co robiłem na Marsie, bo to ciekawsze od wszystkiego".
no subject
To jest mój problem z większością amerykańskich seriali, na które się natknęłam. Myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, po czym zaczęłam oglądać brytyjskie i nagle się okazało, że aktorzy, a co za tym idzie postacie, wyglądają różnie i nie mam problemów z ich odróżnianiem. Normalnie magia :)
A po co byłby w załodze gość odpowiadający za muzykę?
To miał być żart, wnioskuję, że nieudany :)
Wiadomo, że astronauci mieli przydatne na Marsie umiejętności, ale i tak zdanie "tak się składa, że jestem botanikiem" wywołało salwę śmiechu na sali.
"Ostrzegali", że nie polecą, ale Latynos był na końcu pokazany jako członek jakiejś kolejnej misji. Tracący pracę też po fakcie wyglądał na zadowolonego, więc - żadnych konsekwencji, wszystko się udało, a jak coś się zmieniło, to na lepsze.
Poza tym w pierwszej wersji książki jest scena z Markiem już na Ziemi, jakiś dzieciak go rozpoznaje i włącza mu się tryb "Łaaał!", po czym pyta go, czy chciałby tam wrócić, na co Mark, że "chyba cię, mały, pogięło".
No i to brzmi bardziej realistycznie niż "prowadzę zajęcia, na których będę wam opowiadał o tym, co robiłem na Marsie, bo to ciekawsze od wszystkiego".