Przerzucę się na polski, będzie łatwiej :) Ostrzeżenie dla ewentualnych innych czytających: spoilery w komentarzu.
Gdzie oni to kręcili, na Marsie? Jak z Everestem, efekt jest piorunujący. Oglądanie seriali zamiast filmów chyba sprawiło, że przyzwyczaiłam się do mniejszych wymagań i jak nie mogę zidentyfikować miejsca, w którym postawiono green screen, to jestem pod wrażeniem. Może to ja, ale cieszę się, że jednak miałam okazję obejrzeć Marsjanina na dużym ekranie.
Zwiastun chyba niczego takiego nie zapowiadał, ale jakoś mi się zdawało, że gdzieś pomiędzy zabawą w MacGyvera a wydarzeniami na Ziemi znajdzie się miejsce na pokazanie samotności Marka i zastanowienie, jakby to było spędzić prawie dwa lata, nie mając się do kogo odezwać. Tymczasem Mark od początku sobie z tego żartuje. W ogóle nie przechodzi kryzysu, spadku motywacji, a potem wraca na Ziemię i zaczyna nauczać, bo tak. Yyy? Rozumiem, że najwyraźniej film miał być nie o tym, ale strasznie ciężko kibicować bohaterowi, który się kompletnie nie zachowuje jak człowiek. (Chyba że to różnice kulturowe i Amerykanie tak mają.) Mogę znieść naprawdę wiele nieprawdopodobnych fabularnych pomysłów (ale wiecie co? Jestem botanikiem!) pod warunkiem prawdopodobieństwa psychologicznego. Nie wiem i aż jestem ciekawa, czy w książce było cokolwiek na ten temat.
I bardzo nie lubię niezasłużonych szczęśliwych zakończeń. Zasadniczo jestem za tym, że ktoś musi coś poświęcić, żeby ktoś inny mógł coś zyskać, a nieprawdopodobny plan powiedzie się, gdy coś innego zawiedzie. Gdy wszystko kończy się pięknie, bilans mi się nie zgadza. Musi być koszt, jakieś konsekwencje - przeżyta trauma, poczucie winy za zostawienie członka ekipy, utrata pracy za niesłuchanie dowódców, rozwód, czyjaś śmierć, cokolwiek.
Wydarzenie śledzi cały świat: USA, Chiny i Londyn :D
Żeby nie było, film miły i przyjemny, bez dłużyzn, świetny od strony wizualnej. Tylko niewiele (poza obrazem rosnących na Marsie ziemniaków) ze mną po seansie pozostało.
no subject
Gdzie oni to kręcili, na Marsie? Jak z Everestem, efekt jest piorunujący. Oglądanie seriali zamiast filmów chyba sprawiło, że przyzwyczaiłam się do mniejszych wymagań i jak nie mogę zidentyfikować miejsca, w którym postawiono green screen, to jestem pod wrażeniem. Może to ja, ale cieszę się, że jednak miałam okazję obejrzeć Marsjanina na dużym ekranie.
Zwiastun chyba niczego takiego nie zapowiadał, ale jakoś mi się zdawało, że gdzieś pomiędzy zabawą w MacGyvera a wydarzeniami na Ziemi znajdzie się miejsce na pokazanie samotności Marka i zastanowienie, jakby to było spędzić prawie dwa lata, nie mając się do kogo odezwać. Tymczasem Mark od początku sobie z tego żartuje. W ogóle nie przechodzi kryzysu, spadku motywacji, a potem wraca na Ziemię i zaczyna nauczać, bo tak. Yyy? Rozumiem, że najwyraźniej film miał być nie o tym, ale strasznie ciężko kibicować bohaterowi, który się kompletnie nie zachowuje jak człowiek. (Chyba że to różnice kulturowe i Amerykanie tak mają.) Mogę znieść naprawdę wiele nieprawdopodobnych fabularnych pomysłów (ale wiecie co? Jestem botanikiem!) pod warunkiem prawdopodobieństwa psychologicznego. Nie wiem i aż jestem ciekawa, czy w książce było cokolwiek na ten temat.
I bardzo nie lubię niezasłużonych szczęśliwych zakończeń. Zasadniczo jestem za tym, że ktoś musi coś poświęcić, żeby ktoś inny mógł coś zyskać, a nieprawdopodobny plan powiedzie się, gdy coś innego zawiedzie. Gdy wszystko kończy się pięknie, bilans mi się nie zgadza. Musi być koszt, jakieś konsekwencje - przeżyta trauma, poczucie winy za zostawienie członka ekipy, utrata pracy za niesłuchanie dowódców, rozwód, czyjaś śmierć, cokolwiek.
Wydarzenie śledzi cały świat: USA, Chiny i Londyn :D
Żeby nie było, film miły i przyjemny, bez dłużyzn, świetny od strony wizualnej. Tylko niewiele (poza obrazem rosnących na Marsie ziemniaków) ze mną po seansie pozostało.